Kolejna rzecz, za którą zabrałam się już jakiś czas temu, a która nie mogła się doczekać finiszu. W sumie nie jestem pewna, czy jest skończony, ale mogę już wstępnie zaprezentować zrobiony przez siebie aparat fotograficzny z XIX wieku.
Od razu zaznaczam, że nie znam się na historii fotografii, obiekt przeze mnie stworzony jest luźno oparty na samej idei pierwszych aparatów, które widziałam na zdjęciach bądź w różnych filmach historycznych (pierwsze skojarzenia to Dr Quinn i bajka Lucky Luke, nie pytajcie dlaczego;)
Fotograf ze swoim sprzętem ok. roku 1850. Fot. Wikipedia
Najważniejsze więc, żeby aparat był wielki, miał ciemną pelerynkę i stał na trójnogu. Pracę zaczęłam od przeglądania zdjęć w internecie i szukania inspiracji.
Fot. Wikipedia
Jako że rysunek techniczny nie jest moją mocną stroną, wydrukowałam sobie rzut sześcianu z internetu, który następnie przykleiłam do kartonu. Od środka pomalowałam go na czarno, z zewnątrz bejcą mahoniową, która w zamyśle miała imitować drewno.
Obiektyw aparatu zrobiłam z zakrętki od płynu do mycia naczyń i opakowania po tabletkach.
Miałam problem z wycięciem tego dzióbka w środku, plastik był dość twardy. Podgrzałam więc nożyk świeczką i udało mi się wytopić to, co potrzebowałam.
Wnętrze „obiektywu” pomalowałam na czarno, a dookoła obkleiłam go złotkiem z opakowania po kawie. Za soczewkę posłużyła wycięta osłonka od tabletki.
Z pofalowanego kartonu, którym opakowane były jakieś drobiazgi z IKEI zrobiłam harmonijkę do aparatu. Uformowałam ją w odpowiedni kształt i pomalowałam na czarno.
Nóżki aparatu zrobiłam z długich patyczków od szaszłyków, z nimi było najwięcej roboty, ale o tym za chwilę.
Wycięłam z jednej strony okienko i wstawiłam plastikową szybkę.
Z drugiej strony dopasowałam harmonijkę, na jej końcu przykleiłam kartonik imitujący deseczkę z obiektywem.
Z kawałka czarnego materiału uszyłam pelerynkę. Na jednym końcu wszyłam gumkę, a z drugiej strony był już ładnie obszyta, bo zrobiłam ją z rękawa starej koszulki.
Najtrudniejsze było zamontowanie nóżek. Nie miałam na to specjalnego pomysłu i wyszło trochę prowizorycznie. Najpierw zrobiłam mały trójkącik, bazę.
Wylałam w nią ogromne ilości kleju, umieściłam nóżki… i no właśnie, nijak nie chciały się trzymać kupy. Z pomocą przyszedł narzeczony, który ustabilizował je jako tako kartką papieru i różnymi przedmiotami. Kiedy wyschło, udało się nawet postawić aparat;)
Myślałam, żeby przykleić jeszcze więcej złotej foli, ale była dość oporna w obsłudze i nijak nie chciała się trzymać, może jeszcze kiedyś do tego wrócę.
Tymczasem mieszkańcy domku postanowili udać się do fotografa po pamiątkowe zdjęcie…
Tak to wyszło;)